Wszystko
działo się niczym w zwolnionym tempie, najpierw Effie wylosowała
kartkę z imieniem Prim a następnie Katniss moja Katniss zgłosiła
się na ochotnika. Przypomniałem sobie jak w dzieciństwie wspinałem
się na wysokie drzewo, jedna z gałęzi nie wytrzymała a ja runąłem
w dół. Leżałem nie mogąc złapać oddechu zupełnie jak w tym
momencie. Zamrugałem kilkakrotnie powiekami powstrzymując
nadchodzące łzy. Byłem zakochany w tej ciemnowłosej dziewczynie
lecz nigdy jej tego nie wyznałem. Wiele razy miałem okazję ale
słowa nie potrafiły wydostać się z moich ust. Teraz żałuję.
Miłość mojego życia już za chwilę wsiądzie do pociągu, który
zawiezie ją prosto do Kapitolu gdzie trafi na arenę śmierci.
Poczułem jak ktoś kładzie dłoń na moje ramię, odwróciłem się
widząc pogrążoną w smutku twarz mojej mamy
-
Ona może to wygrać - wyszeptałem czując jak nadzieje wlewa się w
moje serce
-
Niewykluczone - spojrzała w moje oczy - idź do niej - nakazała
głosem nie znoszącym sprzeciwu. Ucałowałem jej policzek i
zacząłem się przeciskać przez tłum dzieciaków. Wszedłem po
stopniach na drewniane podium, złapałem idealnie wypolerowaną
klamkę prowadzącą do ratusza gdy nagle dwóch rosłych strażników
złapało mnie odrzucając do tyłu
-
Chce się pożegnać - odparłem szybko
-
Moment - warknął jeden - najpierw rodziny. Zająłem miejsce na
jednym z obskurnych krzesełek i oczekiwałem w napięciu aż będę
mógł po raz ostatni spojrzeć w cudowne oczy ukochanej. Sekundy
wlokły się niemiłosiernie a serce waliło tak jakby zaraz miało
wyskoczyć z piersi. Wierzyłem w wygraną Katniss ale strach był
silniejszy.
-
Ok masz minutę - strażnik szturchną moje ramię. Zerwałem się z
krzesła. Przekręciłem gałkę a następnie wpadłem w objęcia
dziewczyny.
-
Kendall ja nie dam rady - Kotna pisnęła mocniej przyciskając twarz
dp mojego ramienia
-
Katniss dasz radę przecież umiesz polować - odsunąłem ją od
siebie tak, że teraz spoglądaliśmy sobie w oczy
-
Tak, ale na zwierzęta
-
To bez różnicy - w tym momencie dwójka dobrze zbudowanych
strażników wyprowadziła mnie z pomieszczenia.
-
Zaopiekuj się mamą oraz Prim. Cokolwiek zrobisz nie daj im umrzeć
z głodu – krzyczę resztkami sił a twarz przyjaciela zniknęła
za masywnymi drzwiami. Mój cały świat legł w gruzach, nic już
nie będzie takie samo.
***
Siedzę
w samochodzie wraz z Loganem i Effie. Brunetowi z oczu spływają
słone łzy. Modlę się w duchu aby ktoś zabił go za mnie bo ja
nie mam pojęcia jak to zrobić.
Dużo zawdzięczam temu chłopakowi gdyby nie on moja rodzina
zmarłaby z głodu. Zamykam powieki na wspomnienie tamtego
deszczowego dnia. Wybrałam się na ćwiek aby sprzedać trochę
ubrań po Prim lecz niestety nikt nic nie kupił. Wracałam do domu
dłuższą drogą ciągle mając nadzieję, iż wydarzy się jakiś
cud i zdobędę choć trochę jedzenia. Cud się wydarzył, tym cudem
był właśnie Logan Mellark. Usiadłam pod drzewem na tyłach
piekarni jego rodziców. Ubrania przemokły mi do suchej nitki. Moich
uszu dobiegła awantura. Matka bruneta wyrzuciła go na zewnątrz
tylko dlatego, że przypalił chleb. Patrzyłam na nich na wpół
przytomna. Starsza kobieta wróciła do środka a jej syn wyrzucił
bochenek chleba do zagrody ze świniami. Chciałam krzyknąć lecz
głos uwiązł mi w gardle. Na szczęście chłopak
mnie zauważył. Wyciągnął spod pachy przypalony na krawędziach
drugi bochenek
chleba lecz tym razem rzucił go w moją stronę. Chciałam
podziękować. Nie
zdążyłam. Mój anioł odwrócił się na pięcie i zatrzasnął za
sobą drewniane drzwi. Przycisnęłam z całych sił pieczywo do
piersi i biegiem pognałam do domu.
Spojrzałam przez szybę na
zgromadzonych ludzi, którzy wyszli przed domy aby nas pożegnać.
Bałam się, że widzę ich twarze po raz ostatni.
- Harmonogram jest napięty –
zaczęła Effie – Jutro rano będziemy w Kapitolu gdzie zaczniecie
treningi – na jej wypacykowanej twarzy zagościł szeroki uśmiech
– nie możecie oczywiście zapomnieć o tych wszystkich luksusach
jakie na was czekają – Nie mogłam dłużej słuchać tej
paplaniny. Ta kobieta jest zupełnie oderwana od rzeczywistości. Być
może czeka nas z Loganem pewna śmierć a ona pieprzy o tym jakie
wspaniałe warunki panują w Kapitolu. Wiem, iż nie można jej za to
winić w końcu tak a nie inaczej została wychowana. Nigdy nie
musiała głodować oraz nie musiała drżeć ze strachu, że to jej
nazwisko zostanie wylosowane podczas corocznych dożynek.
Wreszcie samochód zatrzymał się
pod samym wejściem na peron. Pociąg już stał szykując się do
odjazdu. Z ciężkim sercem wsiadłam do wagonu, który wskazał mi
jeden ze strażników pokoju. Pod moimi stopami rozpościerał się
miękki dywan a ściany obite były niebieskim materiałem. Z sufitu
zwisały wystawne żyrandole zdobione maleńkimi kryształami.
Rzeczywiście wystrój mógł robić wrażenie. Zajęłam miejsce na
jednym z foteli skupiając swój wzrok na dłoniach Logana, który
usiadł naprzeciwko.
- Musimy znaleźć Haymitcha –
odezwał się po chwili brunet – jako nasz mentor ma nam udzielać
wskazówek
- Mhm – mruknęłam nie za bardzo
skupiając się na jego słowach. W mojej głowie wciąż przewijały
się obrazy z dożynek. Zupełnie jakby ktoś wciskał ''repeat''.
Cholerny pech. Karteczka z imieniem Prim była jedna na kilka
tysięcy. Los zakpił sobie z naszej rodziny, nie ma na to innego
wytłumaczenia.
- …. w końcu sam wygrał kiedyś
igrzyska – Logan dalej kontynuował swoją przemowę. Najwyraźniej
nie zauważył, że kompletnie mnie to nie obchodzi. Im
mniej się zaprzyjaźnimy ty lepiej dla nas obojga. W końcu i tak
nie wyobrażam sobie jak ja niby mam pozbawić życia tego uroczego
chłopaka. Moje myśli przerywa odgłos rozsuwanych drzwi. Naszym
oczom ukazuje się nie kto inny jak sam Haymitch Abernathy.
Zachwianym krokiem podchodzi do barku stojącego obok okna. Zapełnia
szklankę cierpką whiskey a jego wzrok wyraźnie jeszcze czegoś
poszukuje.
- Nie macie może odrobiny lodu -
zwraca się do nas
- Nie – odpowiada spokojnie
Mellark. Po jego słowach starszy podchmielony mężczyzna sadowi się
na ostatnim fotelu.
- Nie masz nam czasem pomagać ? -
pytam tracąc powoli panowanie nad sobą. Haymitch odchrząkuje..
- Pogódźcie
się z opcją nieuchronnej śmierci i wiedzcie w głębi serca, że
ja nie mogę nic na to poradzić
- Więc po co tu jesteś ? - jestem
wkurzona. Ten człowiek nie nadaję się do niczego
- Hm... dla dodatków – mówiąc
to wznosi szklankę w geście toastu
- Posłuchaj albo nam pomożesz
albo.. - Logan próbuje chwycić go za szarą marynarkę lecz
Abernathy jest szybszy i po chwili Mellark siedzi przygwożdżony
stopą mentora
- Chcesz wiedzieć jak przetrwać ?
Nie daj się zabić! - syczy – a teraz przepraszam, pójdę
dokończyć drinka w swojej kabinie.
Patrzymy w ciszy jak wychodzi.
- Palant – komentuje lecz Logan
kiwa głową
- Pójdę za nim. Jest nam potrzebny
– brunet ma rację. Wiem, że bez Haymitcha żadne z nas nie ma
szans na powrót do domu. Podnoszę się z fotela. Mijam stolik a
następnie udaje się do swojego przedziału. Kładę się na łóżku
i przymykam powieki. Widzę Prim stojącą nade mną. Z jej oczu
spływają łzy. Dziwnie się zachowuję zupełnie jakby się z kimś
żegnała. Mama chwyta jej ramiona odciągając do tyłu lecz moja
siostra się z nią szarpie. Chce do niej podejść, przytulić,
zapewnić, że wszystko jej w porządku. To właśnie wtedy do mnie
dociera, że jestem martwa. Leże w trumnie a Prim nie może sobie
wybaczyć tego co się stało. Tego, że zgłosiłam się za nią na
pewną śmierć.
W końcu budzę się zalana potem.
Dookoła mnie panują egipskie ciemności.
- To tylko sen...- mówię do
siebie. Przez resztę nocy nie umiem zmrużyć oka. Leże na materacu
tępo wpatrując się w sufit.
Gdy dochodzi 8 powoli wygrzebuje się
z pościeli. Narzucam aksamitny szlafrok a stopy wsuwam w miękkie
kapcie. Haymitch z Loganem siedzą już przy stole jedząc
śniadanie. Dołączam do nich w momencie gdy nasz mentor wyjaśnia
podstawowe zasady przetrwania.
- Przecież gdy będzie zimno
rozpalę ogień – mówi brunet z nieukrywaną pewnością siebie
- Taak... - machą dłonią
Abernathy – doskonały sposób aby dać się zabić – siadam na
na krześle nerwowo mieszając herbatę – Więc co mamy robić –
z mojego tonu aż kipi sarkazmem
- Podaj mi dżem skarbie –
spogląda na mnie przepitym wzrokiem a mnie bierze na wymioty
- Co mamy robić gdy już znajdziemy
się na tej przeklętej arenie – powtarzam unosząc głos na tyle
aby dotarło do niego, że ze mną się nie zadziera
- Daj mi szansę się obudzić
skarbie – tracę panowanie i wbijam nóż tuż obok jego dłoni
leżącej na stole
- To mahoń! - piszczy Effie
odrywając się na chwilę od czytania jakiejś durnej książki
- Brawo właśnie zabiłaś serwetkę
– uśmiecha się ironicznie Haymitch – Wiesz jak przetrwać ?
Musisz sprawić aby ludzie cię polubili – jego wzrok przeszywa mnie
na wskroś – Zaskoczona ?
- Wow! Jest niesamowity –
niezręczną sytuację przerywa Logan, który pośpiesznie pędzi do
okna. Za szybą rozpościera się widok na Kapitol skąpany w
przeróżnych kolorach. Jego widok może zapierać dech w piersiach.
Gdybym przybyła tutaj w innych okolicznościach z pewnością
byłabym zachwycona. W obecnej sytuacji nie umiem skupić uwagi na
bajecznej stolicy. Nagle pociąg zaczyna zwalniać. Cała stacja
zapełniona jest dziwacznie ubranymi ludźmi skandującymi na nasz
widok. To chore. My idziemy na śmierć, oni się bawią. Brunet stoi
przylepiony do zimnej szyby odwzajemniając ich uśmiechy.
- Lepiej zachowaj ten nóż. Chłopak
wie co robi ...