sobota, 29 listopada 2014

Chapter 2

Wszystko działo się niczym w zwolnionym tempie, najpierw Effie wylosowała kartkę z imieniem Prim a następnie Katniss moja Katniss zgłosiła się na ochotnika. Przypomniałem sobie jak w dzieciństwie wspinałem się na wysokie drzewo, jedna z gałęzi nie wytrzymała a ja runąłem w dół. Leżałem nie mogąc złapać oddechu zupełnie jak w tym momencie. Zamrugałem kilkakrotnie powiekami powstrzymując nadchodzące łzy. Byłem zakochany w tej ciemnowłosej dziewczynie lecz nigdy jej tego nie wyznałem. Wiele razy miałem okazję ale słowa nie potrafiły wydostać się z moich ust. Teraz żałuję. Miłość mojego życia już za chwilę wsiądzie do pociągu, który zawiezie ją prosto do Kapitolu gdzie trafi na arenę śmierci. Poczułem jak ktoś kładzie dłoń na moje ramię, odwróciłem się widząc pogrążoną w smutku twarz mojej mamy
- Ona może to wygrać - wyszeptałem czując jak nadzieje wlewa się w moje serce
- Niewykluczone - spojrzała w moje oczy - idź do niej - nakazała głosem nie znoszącym sprzeciwu. Ucałowałem jej policzek i zacząłem się przeciskać przez tłum dzieciaków. Wszedłem po stopniach na drewniane podium, złapałem idealnie wypolerowaną klamkę prowadzącą do ratusza gdy nagle dwóch rosłych strażników złapało mnie odrzucając do tyłu
- Chce się pożegnać - odparłem szybko
- Moment - warknął jeden - najpierw rodziny. Zająłem miejsce na jednym z obskurnych krzesełek i oczekiwałem w napięciu aż będę mógł po raz ostatni spojrzeć w cudowne oczy ukochanej. Sekundy wlokły się niemiłosiernie a serce waliło tak jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Wierzyłem w wygraną Katniss ale strach był silniejszy.
- Ok masz minutę - strażnik szturchną moje ramię. Zerwałem się z krzesła. Przekręciłem gałkę a następnie wpadłem w objęcia dziewczyny.
- Kendall ja nie dam rady - Kotna pisnęła mocniej przyciskając twarz dp mojego ramienia
- Katniss dasz radę przecież umiesz polować - odsunąłem ją od siebie tak, że teraz spoglądaliśmy sobie w oczy
- Tak, ale na zwierzęta
- To bez różnicy - w tym momencie dwójka dobrze zbudowanych strażników wyprowadziła mnie z pomieszczenia.
- Zaopiekuj się mamą oraz Prim. Cokolwiek zrobisz nie daj im umrzeć z głodu – krzyczę resztkami sił a twarz przyjaciela zniknęła za masywnymi drzwiami. Mój cały świat legł w gruzach, nic już nie będzie takie samo.




***
Siedzę w samochodzie wraz z Loganem i Effie. Brunetowi z oczu spływają słone łzy. Modlę się w duchu aby ktoś zabił go za mnie bo ja nie mam pojęcia jak to zrobić. Dużo zawdzięczam temu chłopakowi gdyby nie on moja rodzina zmarłaby z głodu. Zamykam powieki na wspomnienie tamtego deszczowego dnia. Wybrałam się na ćwiek aby sprzedać trochę ubrań po Prim lecz niestety nikt nic nie kupił. Wracałam do domu dłuższą drogą ciągle mając nadzieję, iż wydarzy się jakiś cud i zdobędę choć trochę jedzenia. Cud się wydarzył, tym cudem był właśnie Logan Mellark. Usiadłam pod drzewem na tyłach piekarni jego rodziców. Ubrania przemokły mi do suchej nitki. Moich uszu dobiegła awantura. Matka bruneta wyrzuciła go na zewnątrz tylko dlatego, że przypalił chleb. Patrzyłam na nich na wpół przytomna. Starsza kobieta wróciła do środka a jej syn wyrzucił bochenek chleba do zagrody ze świniami. Chciałam krzyknąć lecz głos uwiązł mi w gardle. Na szczęście chłopak mnie zauważył. Wyciągnął spod pachy przypalony na krawędziach drugi bochenek chleba lecz tym razem rzucił go w moją stronę. Chciałam podziękować. Nie zdążyłam. Mój anioł odwrócił się na pięcie i zatrzasnął za sobą drewniane drzwi. Przycisnęłam z całych sił pieczywo do piersi i biegiem pognałam do domu.


Spojrzałam przez szybę na zgromadzonych ludzi, którzy wyszli przed domy aby nas pożegnać. Bałam się, że widzę ich twarze po raz ostatni.
- Harmonogram jest napięty – zaczęła Effie – Jutro rano będziemy w Kapitolu gdzie zaczniecie treningi – na jej wypacykowanej twarzy zagościł szeroki uśmiech – nie możecie oczywiście zapomnieć o tych wszystkich luksusach jakie na was czekają – Nie mogłam dłużej słuchać tej paplaniny. Ta kobieta jest zupełnie oderwana od rzeczywistości. Być może czeka nas z Loganem pewna śmierć a ona pieprzy o tym jakie wspaniałe warunki panują w Kapitolu. Wiem, iż nie można jej za to winić w końcu tak a nie inaczej została wychowana. Nigdy nie musiała głodować oraz nie musiała drżeć ze strachu, że to jej nazwisko zostanie wylosowane podczas corocznych dożynek.
Wreszcie samochód zatrzymał się pod samym wejściem na peron. Pociąg już stał szykując się do odjazdu. Z ciężkim sercem wsiadłam do wagonu, który wskazał mi jeden ze strażników pokoju. Pod moimi stopami rozpościerał się miękki dywan a ściany obite były niebieskim materiałem. Z sufitu zwisały wystawne żyrandole zdobione maleńkimi kryształami. Rzeczywiście wystrój mógł robić wrażenie. Zajęłam miejsce na jednym z foteli skupiając swój wzrok na dłoniach Logana, który usiadł naprzeciwko.
- Musimy znaleźć Haymitcha – odezwał się po chwili brunet – jako nasz mentor ma nam udzielać wskazówek
- Mhm – mruknęłam nie za bardzo skupiając się na jego słowach. W mojej głowie wciąż przewijały się obrazy z dożynek. Zupełnie jakby ktoś wciskał ''repeat''. Cholerny pech. Karteczka z imieniem Prim była jedna na kilka tysięcy. Los zakpił sobie z naszej rodziny, nie ma na to innego wytłumaczenia.
- …. w końcu sam wygrał kiedyś igrzyska – Logan dalej kontynuował swoją przemowę. Najwyraźniej nie zauważył, że kompletnie mnie to nie obchodzi. Im mniej się zaprzyjaźnimy ty lepiej dla nas obojga. W końcu i tak nie wyobrażam sobie jak ja niby mam pozbawić życia tego uroczego chłopaka. Moje myśli przerywa odgłos rozsuwanych drzwi. Naszym oczom ukazuje się nie kto inny jak sam Haymitch Abernathy. Zachwianym krokiem podchodzi do barku stojącego obok okna. Zapełnia szklankę cierpką whiskey a jego wzrok wyraźnie jeszcze czegoś poszukuje.
- Nie macie może odrobiny lodu - zwraca się do nas
- Nie – odpowiada spokojnie Mellark. Po jego słowach starszy podchmielony mężczyzna sadowi się na ostatnim fotelu.
- Nie masz nam czasem pomagać ? - pytam tracąc powoli panowanie nad sobą. Haymitch odchrząkuje..
- Pogódźcie się z opcją nieuchronnej śmierci i wiedzcie w głębi serca, że ja nie mogę nic na to poradzić
- Więc po co tu jesteś ? - jestem wkurzona. Ten człowiek nie nadaję się do niczego
- Hm... dla dodatków – mówiąc to wznosi szklankę w geście toastu
- Posłuchaj albo nam pomożesz albo.. - Logan próbuje chwycić go za szarą marynarkę lecz Abernathy jest szybszy i po chwili Mellark siedzi przygwożdżony stopą mentora
- Chcesz wiedzieć jak przetrwać ? Nie daj się zabić! - syczy – a teraz przepraszam, pójdę dokończyć drinka w swojej kabinie. Patrzymy w ciszy jak wychodzi.
- Palant – komentuje lecz Logan kiwa głową
- Pójdę za nim. Jest nam potrzebny – brunet ma rację. Wiem, że bez Haymitcha żadne z nas nie ma szans na powrót do domu. Podnoszę się z fotela. Mijam stolik a następnie udaje się do swojego przedziału. Kładę się na łóżku i przymykam powieki. Widzę Prim stojącą nade mną. Z jej oczu spływają łzy. Dziwnie się zachowuję zupełnie jakby się z kimś żegnała. Mama chwyta jej ramiona odciągając do tyłu lecz moja siostra się z nią szarpie. Chce do niej podejść, przytulić, zapewnić, że wszystko jej w porządku. To właśnie wtedy do mnie dociera, że jestem martwa. Leże w trumnie a Prim nie może sobie wybaczyć tego co się stało. Tego, że zgłosiłam się za nią na pewną śmierć.
W końcu budzę się zalana potem. Dookoła mnie panują egipskie ciemności.
- To tylko sen...- mówię do siebie. Przez resztę nocy nie umiem zmrużyć oka. Leże na materacu tępo wpatrując się w sufit.
Gdy dochodzi 8 powoli wygrzebuje się z pościeli. Narzucam aksamitny szlafrok a stopy wsuwam w miękkie kapcie. Haymitch z Loganem siedzą już przy stole jedząc śniadanie. Dołączam do nich w momencie gdy nasz mentor wyjaśnia podstawowe zasady przetrwania.
- Przecież gdy będzie zimno rozpalę ogień – mówi brunet z nieukrywaną pewnością siebie
- Taak... - machą dłonią Abernathy – doskonały sposób aby dać się zabić – siadam na na krześle nerwowo mieszając herbatę – Więc co mamy robić – z mojego tonu aż kipi sarkazmem
- Podaj mi dżem skarbie – spogląda na mnie przepitym wzrokiem a mnie bierze na wymioty
- Co mamy robić gdy już znajdziemy się na tej przeklętej arenie – powtarzam unosząc głos na tyle aby dotarło do niego, że ze mną się nie zadziera
- Daj mi szansę się obudzić skarbie – tracę panowanie i wbijam nóż tuż obok jego dłoni leżącej na stole
- To mahoń! - piszczy Effie odrywając się na chwilę od czytania jakiejś durnej książki
- Brawo właśnie zabiłaś serwetkę – uśmiecha się ironicznie Haymitch – Wiesz jak przetrwać ? Musisz sprawić aby ludzie cię polubili – jego wzrok przeszywa mnie na wskroś – Zaskoczona ?
- Wow! Jest niesamowity – niezręczną sytuację przerywa Logan, który pośpiesznie pędzi do okna. Za szybą rozpościera się widok na Kapitol skąpany w przeróżnych kolorach. Jego widok może zapierać dech w piersiach. Gdybym przybyła tutaj w innych okolicznościach z pewnością byłabym zachwycona. W obecnej sytuacji nie umiem skupić uwagi na bajecznej stolicy. Nagle pociąg zaczyna zwalniać. Cała stacja zapełniona jest dziwacznie ubranymi ludźmi skandującymi na nasz widok. To chore. My idziemy na śmierć, oni się bawią. Brunet stoi przylepiony do zimnej szyby odwzajemniając ich uśmiechy.

- Lepiej zachowaj ten nóż. Chłopak wie co robi ...

poniedziałek, 24 listopada 2014

Chapter 1

Budzę się szukając na oślep Prim. Jej strona łóżka jest zimna, zapewne przyśnił jej się koszmar i poszła do mamy. Wstaję przecierając zmęczone oczy, na zewnątrz jeszcze wszystko pogrążone jest w mroku. Ubieram starą skórzaną kurtkę, która kiedyś należała do mojego ojca następnie wychodzę z domu. Mija chwila nim mój wzrok przyzwyczai się do ciemności. Szybkim krokiem pokonuje kolejne uliczki kierując się w stronę rynku. Zmarznięte donie chowam w kieszeniach spodni starając nie myśleć się o dzisiejszym dniu. Raz w roku podczas dożynek z każdego dystryktu wybierana jest jedna dziewczyna i jeden chłopak między 12 a 18 rokiem życia. Z chwilą wylosowania karteczek z ich imionami stają się uczestnikami bestialskiej gry z której tylko 1 osoba ma prawo przeżyć. Głodowe igrzyska to był sposób Kapitolu na uniknięcie buntów, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu.
Zacisnęłam zęby powstrzymując nadchodzącą złość. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się na miejscu. Płot otaczający 12 był zniszczony i dało się tędy przedostać do pobliskiego lasu. Istniało zagrożenie iż ogrodzenie będzie pod prądem... przyłożyłam ucho lecz nie usłyszałam dobrze znanego mi bzyczenia. Przeczołgałam się przez dziurę i bez spoglądania w tył uciekłam między drzewa. Oparłam się plecami o stary dąb głośno oddychając. To miejsce było moim małym światem, moją wolnością oraz ucieczką. Zrobiłam kilka kroków w przód. Uklękłam odgarniając stertę różnokolorowych liści. Promienie wschodzącego słońca powoli zaczynały przebijać się poprzez drzewa. Zacisnęłam dłonie na łuku wyciągając go ze swojej kryjówki. Polowania nauczył mnie ojciec. Kiedyś było moją pasją obecnie jest jedynym sposobem aby przeżyć. Gdyby nie to, matka , Prim oraz ja dawno zdechłybyśmy z głodu. Moich uszu dobiegł trzask łamanych gałęzi. Uniosłam głowę a moim oczom ukazał się dorodny jeleń. Napięłam cięciwę celując zwierzęciu idealnie między oczy. Wstrzymałam oddech, napięłam mięśnie....
- Katniss! - Dźwięk Jego głosu sprawił, że podskoczyłam a mojej zdobyczy udało się czmychnąć.
- Cholera Kendall zabije cię kiedyś! - wysyczałam
- Będą następne - roześmiał się podrzucając jagodę, która po chwili wylądowała w jego ustach
- Z pewnością - mruknęłam pod nosem. Kendall był moim najlepszym przyjacielem. Poznaliśmy się kilka lat temu podczas moich pierwszych dożynek. Stałam z przodu, trzęsąc się jak galareta właśnie wtedy Hawthorne podszedł do mnie zapewniając iż dwunastolatkowie rzadko zostają wylosowani. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni. Tworzyliśmy zgrany duet nawet podczas polowań. Blondyn był istnym mistrzem w zakładaniu pułapek, ja zaś jeśli chodziło o strzelanie. Ciche stukanie przywróciło mnie do rzeczywistości. Ruda wiewiórka siedziała na gałęzi próbując rozłupać orzecha. To była moja szansa. Napięłam ponownie cięciwę łuku i powoli wypuściłam strzałę...
- Trafiona - Krzyknął Kendall, wypięłam dumnie pierś uśmiechając się promiennie - wymienimy ją na ćwieku a teraz chodź - Schowałam łup do torby biegnąc za chłopakiem. Doskonale wiedziałam dokąd zmierzamy i już po chwili znaleźliśmy się na niewielkiej skarpie skąd rozpościerał się przepiękny widok. Zajęliśmy miejsca nad przepaścią wystawiając nasze twarze do słońca.
- Mam coś dla ciebie - Chłopak sięgnął dłonią do plecaka wyciągając bochenek chleba.
- Skąd to masz - radosne iskierki tańczyły w moich tęczówkach gdy przełamywałam gorące jeszcze pieczywo na pół
- Wymieniłem za lisa - odparł z pełnymi ustami. - Wiesz moglibyśmy stąd uciec - nagle zmienił temat a jego twarz stężała
- Żartujesz ... a niby gdzie - o mało nie zakrztusiłam się przez jego propozycję
- Nie wiem... moglibyśmy ukrywać się w lesie... polować... przetrwalibyśmy Katniss.... dalibyśmy radę - złapał moją dłoń ściskając ją mocno
- Kendall a co z naszymi rodzinami, nie możemy ich tak zostawić - próbowałam się wyrwać z jego uścisku lecz na marne
- Żyjemy w ciągłym strachu... wiecznie niekończącej się żałobie. Nie sądzisz, że trzeba coś z tym zrobić - zapytał z furią, która zawładnęła jego tonem oraz ciałem
- Chcesz walczyć z Kapitolem - spytałam z kpiną w głosie, wsuwając następny kawałek chleba w usta
- Mówię, że ludzie powinni wyjść na ulicę.. .zrobić coś...
- Bunt ?
- Tak, Katniss powstanie. Musimy walczyć o lepsze jutro żeby nasze dzieci mogły dorastać bez przelewania krwi swoich braci. Ja też pragnę walczyć - wreszcie puścił moją dłoń wznosząc ją w geście tryumfu
- Chcesz stanąć na czele rebeliantów ? - spytałam rozcierając obolały nadgarstek
- Mógłbym - pokiwał głową - Ktoś musi z tym zrobić porządek
- Chcesz jagodę - spytałam celując małą kuleczką do jego ust
- Jasne - wzruszył ramionami otwierając buzie . Uśmiechnęłam się i z okrzykiem - Szczęśliwych głodowych igrzysk - rzuciłam owoc w jego stronę. Kendall złapał go zębami dokańczając - I niech los zawsze wam sprzyja.
- Musimy się zbierać - z niechęcią podniosłam się na nogi. Nie chciałam wracać lecz nie było innego wyjścia.
W drodze do domu zahaczyliśmy o ćwiek. Udało mi się sprzedać upolowaną wcześniej wiewiórkę, tym samym kupiłam trochę mięsa, chleb oraz zdobyłam koszyk świeżych malin - co było u nas rzadkością. Szczęśliwa pożegnałam się z przyjacielem i pognałam do mieszkania.
- Katniss - młodsza siostra weszła do kuchni spoglądając na mnie smutnym wzrokiem
- Co jest - spytałam odkładając zakupione rzeczy
- Boję się - z jej oczu popłynęły łzy - a co jeśli mnie wybiorą
- Prim to twój pierwszy rok nie wybiorą Cię - przytuliłam ją delikatnie kołysząc. Szansę na to, że właśnie karteczka z jej imieniem zostanie wyłowiona jest jak milion do jednego. Starałam się ją chronić jak tylko potrafiłam najlepiej. Brałam z ratusza dodatkowe porcje żywnościowe przez co karteczki z moim imieniem podwajały się. Kendall znajdował się w gorszej sytuacji. Jego ojciec zginął w kopalni wraz z moim. Przyczyną był wybuch. Pamiętam, że razem z mamą czekałyśmy całą noc na ogromnym mrozie modląc się by wśród ocalałych był tato. Pan Hawthorne osierocił pięcioro dzieci. Blondyn tak jak ja stał się jedynym żywicielem rodziny, przez co liczba jego kartek wzrosła do 40. Tylko cud mógł go uratować przed igrzyskami.
- Ale pyszności - w progu pojawiła się mama - Kupiłam - odpowiedziałam z uśmiechem. Mama złożyła dłonie zupełnie jak do modlitwy - Boże Katniss - wdzięczność, którą ujrzałam w jej szarych tęczówkach wystarczyła mi zamiast tysiąca ''przepraszam''
- Wieczorem dziewczynki ugotuje dla was coś dobrego , a teraz przebierzcie się - nakazała całując Prim w czubek głowy. Weszłam do łazienki, ściągnęłam z siebie brudne ubrania po czym zanurzyłam się w gorącej wodzie. Przymknęłam powieki starając się uspokoić drżenie rąk. A co jeśli Kendall ma rację i że tylko powstanie przeciwko władzy może coś zmienić. Ta myśl nie dawała mi spokoju.. przecież ludzie w Kapitolu mieli niezłą zabawę oglądając trybutów, którzy w akcie desperacji potrafili zabić nawet przyjaciela z własnego dystryktu. Dla nich to było święto a dla nas koszmar... koszmar z którego każdy chciałby się obudzić i wieść normalne życie.... Otworzyłam oczy.... niestety rzeczywistość wyglądała inaczej....
Po kąpieli włożyłam na siebie sukienkę uszytą przez mamę. Niebieska z z kokardą na plecach. Uśmiech zagościł na mej twarzy widząc siostrę bawiącą się z kotem. Ciarki przeszły przez moje ciało zdając sobie sprawę, że mogę jej już nigdy więcej nie zobaczyć... jej oraz mamy.
Godzinę później dotarłyśmy na plac. Większość mieszkańców już tam była. Prim złapała moją rękę
- Katniss nie chcę - wyszeptała drżącym głosem
- Skarbie zaraz będzie po wszystkim obiecuje - Przytuliłam ją po raz ostatni po czym przeszłam do swoich rówieśników. W oddali ujrzałam różową perukę należącą do Effie Trinket. Effie była przydzielona do opieki naszą 12 choć wszyscy wiedzieli iż wolałaby przeniesienie do lepszego dystryktu. Weszła z wrodzoną gracją na podium spoglądając na zgromadzonych mieszkańców..
- Witajcie....Witajcie...Witajcie - zaszczebiotała z wielkim uśmiechem przyklejonym do jej wypacykowanej twarzy - Na początek obejrzymy krótki film, który przywiozłam specjalnie dla was z Kapitolu - odparła dumnie unosząc głowę.
Duży telebim ustawiony na środku placu został włączony a my po raz setny byliśmy zmuszeni patrzeć na zbrodnie Kapitolu.
Zerknęłam na Kendalla stojącego wśród chłopaków. Uśmiechnął się delikatnie zapewne dodając mi otuchy. Byłam mu wdzięczna, zawsze wiedział dokładnie co zrobić aby poprawić mi humor bądź podtrzymać na duchu. Prawdziwy przyjaciel. Odwzajemniłam ten mały aczkolwiek miły gest i powróciłam do słuchania lektora.
Tysiące lat temu, ludzie żyli w spokoju dzięki łasce zsyłanej na nich przez Kapitol. Ludzie pracowali a dzieci chodziły do szkoły. Niestety.... garstka z nich zapragnęła czegoś więcej... Odważyli się podnieść rękę na tych którzy byli dla nich łaskawi. Wybuchło powstanie podczas, którego zginęło wiele niewinnych osób. Kapitol w celu uniknięcia kolejnych buntów przeciwko władzy zrównał dystrykt 13 z ziemią oraz zorganizował Głodowe Igrzyska, które mają na celu przypominanie, że każda próba walki z władzą kończy się klęską. Dwoje młodych ludzi z każdego dystryktu trafia na arenę walcząc między sobą o zwycięstwo oraz dozgonną chwałę. To sposób w jaki zabezpieczamy naszą przyszłość.
Film się skończył a ja stałam wśród tysięcy dziewczyn zaciskając pięści. Dla wszystkich nas był to koszmar, który przeżywaliśmy co roku a oni pragnęli abyśmy traktowali to jak święto.
- Panie mają pierwszeństwo - odparła Effie podchodząc do szklanej kuli. Wsunęła dłoń do środka chwile mieszając. Wróciła do mikrofonu rozwijając małą karteczkę.
- Primrose Everdeen
Poczułam jak zaczyna brakować mi powietrza. Otwierałam usta od razu zamykając niczym ryba. Czułam się jakbym spadła z wysokiego drzewa. To była pomyłka przecież zawsze starałam się ją chronić. Jej karteczka była jedna na kilka tysięcy Ugięłam się pod wpływem ogromnego bólu przeszywającego moją klatkę piersiową. Prim wyszła z tłumu, biała jak kreda. Nie mogłam do tego dopuścić, nie mogłam jej skazać na pewną śmierć zaledwie w wieku 12 lat. Przecisnęłam się do przodu wykrzykując jej imię. Strażnicy momentalnie złapali mnie pod ramiona ciągnąc do tyłu i właśnie wtedy przypomniałam sobie o pewnym rozwiązaniu.
- Zgłaszam się na ochotnika - krzyknęłam z całych sił - Zgłaszam się na ochotnika - wokół nastała cisza, Prim spojrzała przerażonymi oczami wprost w moje a ja po raz kolejny wypowiedziałam słowa dudniące mi w uszach - Zgłaszam się na trybuta
- Panie i Panowie oto jesteśmy świadkami niezwykłego wydarzenia - Effie Trinket uśmiechała się od ucha do ucha zapraszając mnie na scenę - Wielkie brawa - energicznie uderzała jedną dłonią o drugą lecz mieszkańcy milczeli. Dostrzegłam Kendalla unoszącego do góry trzy środkowe palce prawej dłoni a za nim pozostali zrobili to samo. To był gest niezwykle rzadko używany. Symbolizował pożegnanie jak i szacunek. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, zacisnęłam wargi aby tylko się nie rozpłakać. Scenę z dożynek będą oglądać pozostali trybuci a ja nie mogłam na wstępie pokazać iż jestem słaba.
- Teraz kolej na Chłopaków - Effie przerwała ciszę wyciągając karteczkę z drugiej kuli. Przymknęłam powieki modląc się w duchu by nie był to Kendall.
- Logan Mellark - znałam go, był to niski chłopiec o ciemnych włosach pracujący w piekarni swoich rodziców. Miałam wobec niego dozgonny dług wdzięczności. Na samą myśl o ty, że musiałam go zabić robiło mi się nie dobrze. Logan zajął miejsce obok mnie a pośrodku stanęła Effie.

- Panie i Panowie przedstawiam tego rocznych trybutów : Katniss Everdeen i Logan Mellark. Szczęśliwych Głodowych Igrzysk I Niech Los Zawsze Wam Sprzyja - wykrzyczała posyłając nam ciepły uśmiech. Od tej chwili nic już nie będzie takie samo...

Prologue

Everybody's waiting
Everybody's watching
Even when you're sleeping
Keep your eyes open


The tricky thing is yesterday we were just children
Playing soldiers, just pretending
Dreaming dreams with happy endings
In backyards, winning battles with our wooden swords
But now we've stepped into a cruel world
Where everybody stands and keep score


Keep your eyes open


Everybody's waiting for you to breakdown
Everybody's watching to see the fallout
Even when you're sleeping, sleeping
Keep your eyes open
Keep your eyes open
Keep your eyes open


So here you are, two steps ahead and staying on guard
Every lesson forms a new scar
They never thought you'd make it this far
But turn around, ( turn around )
Now they've surrounded you
It's a showdown, (showdown)
and nobody comes to save you now
But you'got something they don't
Yeah you got something they don't
You just gotta keep your eyes open


Everybody's waiting for you to breakdown
Everybody's watching to see the fallout
Even when you're sleeping, sleeping
Keep your eyes open
Keep your eyes open
Keep your eyes open


Keep your feet ready
Heartbeat steady
Keep your eyes open
Keep your aim locked
The night goes dark
Keep your eyes open


Everybody's waiting for you to breakdown
Everybody's watching to see the fallout
Even when you're sleeping, sleeping
Keep your eyes open
Keep your eyes open
Keep your eyes open


Keep your eyes open