sobota, 29 listopada 2014

Chapter 2

Wszystko działo się niczym w zwolnionym tempie, najpierw Effie wylosowała kartkę z imieniem Prim a następnie Katniss moja Katniss zgłosiła się na ochotnika. Przypomniałem sobie jak w dzieciństwie wspinałem się na wysokie drzewo, jedna z gałęzi nie wytrzymała a ja runąłem w dół. Leżałem nie mogąc złapać oddechu zupełnie jak w tym momencie. Zamrugałem kilkakrotnie powiekami powstrzymując nadchodzące łzy. Byłem zakochany w tej ciemnowłosej dziewczynie lecz nigdy jej tego nie wyznałem. Wiele razy miałem okazję ale słowa nie potrafiły wydostać się z moich ust. Teraz żałuję. Miłość mojego życia już za chwilę wsiądzie do pociągu, który zawiezie ją prosto do Kapitolu gdzie trafi na arenę śmierci. Poczułem jak ktoś kładzie dłoń na moje ramię, odwróciłem się widząc pogrążoną w smutku twarz mojej mamy
- Ona może to wygrać - wyszeptałem czując jak nadzieje wlewa się w moje serce
- Niewykluczone - spojrzała w moje oczy - idź do niej - nakazała głosem nie znoszącym sprzeciwu. Ucałowałem jej policzek i zacząłem się przeciskać przez tłum dzieciaków. Wszedłem po stopniach na drewniane podium, złapałem idealnie wypolerowaną klamkę prowadzącą do ratusza gdy nagle dwóch rosłych strażników złapało mnie odrzucając do tyłu
- Chce się pożegnać - odparłem szybko
- Moment - warknął jeden - najpierw rodziny. Zająłem miejsce na jednym z obskurnych krzesełek i oczekiwałem w napięciu aż będę mógł po raz ostatni spojrzeć w cudowne oczy ukochanej. Sekundy wlokły się niemiłosiernie a serce waliło tak jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Wierzyłem w wygraną Katniss ale strach był silniejszy.
- Ok masz minutę - strażnik szturchną moje ramię. Zerwałem się z krzesła. Przekręciłem gałkę a następnie wpadłem w objęcia dziewczyny.
- Kendall ja nie dam rady - Kotna pisnęła mocniej przyciskając twarz dp mojego ramienia
- Katniss dasz radę przecież umiesz polować - odsunąłem ją od siebie tak, że teraz spoglądaliśmy sobie w oczy
- Tak, ale na zwierzęta
- To bez różnicy - w tym momencie dwójka dobrze zbudowanych strażników wyprowadziła mnie z pomieszczenia.
- Zaopiekuj się mamą oraz Prim. Cokolwiek zrobisz nie daj im umrzeć z głodu – krzyczę resztkami sił a twarz przyjaciela zniknęła za masywnymi drzwiami. Mój cały świat legł w gruzach, nic już nie będzie takie samo.




***
Siedzę w samochodzie wraz z Loganem i Effie. Brunetowi z oczu spływają słone łzy. Modlę się w duchu aby ktoś zabił go za mnie bo ja nie mam pojęcia jak to zrobić. Dużo zawdzięczam temu chłopakowi gdyby nie on moja rodzina zmarłaby z głodu. Zamykam powieki na wspomnienie tamtego deszczowego dnia. Wybrałam się na ćwiek aby sprzedać trochę ubrań po Prim lecz niestety nikt nic nie kupił. Wracałam do domu dłuższą drogą ciągle mając nadzieję, iż wydarzy się jakiś cud i zdobędę choć trochę jedzenia. Cud się wydarzył, tym cudem był właśnie Logan Mellark. Usiadłam pod drzewem na tyłach piekarni jego rodziców. Ubrania przemokły mi do suchej nitki. Moich uszu dobiegła awantura. Matka bruneta wyrzuciła go na zewnątrz tylko dlatego, że przypalił chleb. Patrzyłam na nich na wpół przytomna. Starsza kobieta wróciła do środka a jej syn wyrzucił bochenek chleba do zagrody ze świniami. Chciałam krzyknąć lecz głos uwiązł mi w gardle. Na szczęście chłopak mnie zauważył. Wyciągnął spod pachy przypalony na krawędziach drugi bochenek chleba lecz tym razem rzucił go w moją stronę. Chciałam podziękować. Nie zdążyłam. Mój anioł odwrócił się na pięcie i zatrzasnął za sobą drewniane drzwi. Przycisnęłam z całych sił pieczywo do piersi i biegiem pognałam do domu.


Spojrzałam przez szybę na zgromadzonych ludzi, którzy wyszli przed domy aby nas pożegnać. Bałam się, że widzę ich twarze po raz ostatni.
- Harmonogram jest napięty – zaczęła Effie – Jutro rano będziemy w Kapitolu gdzie zaczniecie treningi – na jej wypacykowanej twarzy zagościł szeroki uśmiech – nie możecie oczywiście zapomnieć o tych wszystkich luksusach jakie na was czekają – Nie mogłam dłużej słuchać tej paplaniny. Ta kobieta jest zupełnie oderwana od rzeczywistości. Być może czeka nas z Loganem pewna śmierć a ona pieprzy o tym jakie wspaniałe warunki panują w Kapitolu. Wiem, iż nie można jej za to winić w końcu tak a nie inaczej została wychowana. Nigdy nie musiała głodować oraz nie musiała drżeć ze strachu, że to jej nazwisko zostanie wylosowane podczas corocznych dożynek.
Wreszcie samochód zatrzymał się pod samym wejściem na peron. Pociąg już stał szykując się do odjazdu. Z ciężkim sercem wsiadłam do wagonu, który wskazał mi jeden ze strażników pokoju. Pod moimi stopami rozpościerał się miękki dywan a ściany obite były niebieskim materiałem. Z sufitu zwisały wystawne żyrandole zdobione maleńkimi kryształami. Rzeczywiście wystrój mógł robić wrażenie. Zajęłam miejsce na jednym z foteli skupiając swój wzrok na dłoniach Logana, który usiadł naprzeciwko.
- Musimy znaleźć Haymitcha – odezwał się po chwili brunet – jako nasz mentor ma nam udzielać wskazówek
- Mhm – mruknęłam nie za bardzo skupiając się na jego słowach. W mojej głowie wciąż przewijały się obrazy z dożynek. Zupełnie jakby ktoś wciskał ''repeat''. Cholerny pech. Karteczka z imieniem Prim była jedna na kilka tysięcy. Los zakpił sobie z naszej rodziny, nie ma na to innego wytłumaczenia.
- …. w końcu sam wygrał kiedyś igrzyska – Logan dalej kontynuował swoją przemowę. Najwyraźniej nie zauważył, że kompletnie mnie to nie obchodzi. Im mniej się zaprzyjaźnimy ty lepiej dla nas obojga. W końcu i tak nie wyobrażam sobie jak ja niby mam pozbawić życia tego uroczego chłopaka. Moje myśli przerywa odgłos rozsuwanych drzwi. Naszym oczom ukazuje się nie kto inny jak sam Haymitch Abernathy. Zachwianym krokiem podchodzi do barku stojącego obok okna. Zapełnia szklankę cierpką whiskey a jego wzrok wyraźnie jeszcze czegoś poszukuje.
- Nie macie może odrobiny lodu - zwraca się do nas
- Nie – odpowiada spokojnie Mellark. Po jego słowach starszy podchmielony mężczyzna sadowi się na ostatnim fotelu.
- Nie masz nam czasem pomagać ? - pytam tracąc powoli panowanie nad sobą. Haymitch odchrząkuje..
- Pogódźcie się z opcją nieuchronnej śmierci i wiedzcie w głębi serca, że ja nie mogę nic na to poradzić
- Więc po co tu jesteś ? - jestem wkurzona. Ten człowiek nie nadaję się do niczego
- Hm... dla dodatków – mówiąc to wznosi szklankę w geście toastu
- Posłuchaj albo nam pomożesz albo.. - Logan próbuje chwycić go za szarą marynarkę lecz Abernathy jest szybszy i po chwili Mellark siedzi przygwożdżony stopą mentora
- Chcesz wiedzieć jak przetrwać ? Nie daj się zabić! - syczy – a teraz przepraszam, pójdę dokończyć drinka w swojej kabinie. Patrzymy w ciszy jak wychodzi.
- Palant – komentuje lecz Logan kiwa głową
- Pójdę za nim. Jest nam potrzebny – brunet ma rację. Wiem, że bez Haymitcha żadne z nas nie ma szans na powrót do domu. Podnoszę się z fotela. Mijam stolik a następnie udaje się do swojego przedziału. Kładę się na łóżku i przymykam powieki. Widzę Prim stojącą nade mną. Z jej oczu spływają łzy. Dziwnie się zachowuję zupełnie jakby się z kimś żegnała. Mama chwyta jej ramiona odciągając do tyłu lecz moja siostra się z nią szarpie. Chce do niej podejść, przytulić, zapewnić, że wszystko jej w porządku. To właśnie wtedy do mnie dociera, że jestem martwa. Leże w trumnie a Prim nie może sobie wybaczyć tego co się stało. Tego, że zgłosiłam się za nią na pewną śmierć.
W końcu budzę się zalana potem. Dookoła mnie panują egipskie ciemności.
- To tylko sen...- mówię do siebie. Przez resztę nocy nie umiem zmrużyć oka. Leże na materacu tępo wpatrując się w sufit.
Gdy dochodzi 8 powoli wygrzebuje się z pościeli. Narzucam aksamitny szlafrok a stopy wsuwam w miękkie kapcie. Haymitch z Loganem siedzą już przy stole jedząc śniadanie. Dołączam do nich w momencie gdy nasz mentor wyjaśnia podstawowe zasady przetrwania.
- Przecież gdy będzie zimno rozpalę ogień – mówi brunet z nieukrywaną pewnością siebie
- Taak... - machą dłonią Abernathy – doskonały sposób aby dać się zabić – siadam na na krześle nerwowo mieszając herbatę – Więc co mamy robić – z mojego tonu aż kipi sarkazmem
- Podaj mi dżem skarbie – spogląda na mnie przepitym wzrokiem a mnie bierze na wymioty
- Co mamy robić gdy już znajdziemy się na tej przeklętej arenie – powtarzam unosząc głos na tyle aby dotarło do niego, że ze mną się nie zadziera
- Daj mi szansę się obudzić skarbie – tracę panowanie i wbijam nóż tuż obok jego dłoni leżącej na stole
- To mahoń! - piszczy Effie odrywając się na chwilę od czytania jakiejś durnej książki
- Brawo właśnie zabiłaś serwetkę – uśmiecha się ironicznie Haymitch – Wiesz jak przetrwać ? Musisz sprawić aby ludzie cię polubili – jego wzrok przeszywa mnie na wskroś – Zaskoczona ?
- Wow! Jest niesamowity – niezręczną sytuację przerywa Logan, który pośpiesznie pędzi do okna. Za szybą rozpościera się widok na Kapitol skąpany w przeróżnych kolorach. Jego widok może zapierać dech w piersiach. Gdybym przybyła tutaj w innych okolicznościach z pewnością byłabym zachwycona. W obecnej sytuacji nie umiem skupić uwagi na bajecznej stolicy. Nagle pociąg zaczyna zwalniać. Cała stacja zapełniona jest dziwacznie ubranymi ludźmi skandującymi na nasz widok. To chore. My idziemy na śmierć, oni się bawią. Brunet stoi przylepiony do zimnej szyby odwzajemniając ich uśmiechy.

- Lepiej zachowaj ten nóż. Chłopak wie co robi ...

3 komentarze:

  1. "My idziemy na śmierć, a oni się bawią." -smutne. Życie jest niesprawiedliwe. Nie jestem pewna czy bd tu ten przebieg tego wszystkiego, nie wiem jak to nazwać...polowania? Czy tak jak w oryginale igrzysk, ale czekam na to. Wciąż pamiętam co mi powiedziałeś...o tym co myślisz gdy to piszesz u jest to urocze ;) Czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, zapraszam na mojego bloga, mam nadzieję, że wpadniesz i zostawisz po sobie ślad ;) http://classic-love-with-btr.blogspot.com + Boże, weszłam na tego bloga z przypadku, ale widzę Jen aka katniss i muszę przeczytać rozdziały, które już dodałaś!+ Możesz mnie informować o nowych? najlepiej na moim blogu, z góry dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. http://bigtimerushna-zawsze.blogspot.com/ ZAPRASZAM <3 P.S Super piszesz
    ZAKOCHAŁAM SIĘ W TWOIM BLOGU <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń